HISTORIE SMUTNE I SMUTNIEJSZE…
Pan, który dokarmia koty, wypatrzył tego biedaka. Ledwo chodził, coś złego działo się z jego ogonem, a sierść… cóż, na tylnej części ciała prawie wcale jej nie było. Kot przeżył jakiś wypadek, w wyniku którego miał złamany ogon i miednicę. Chował się przed ludźmi, bał się ich, ale wcale nie był kotem wolnożyjącym. Był nowy, stado kotow żyjące na tym terenie go odganiało… Trafił do naszej fundacji z imieniem Molton. Ogon musiał być amputowany.
To kocie dziecko zostało wyrzucone z pędzącego samochodu na autostradzie. Auta pędzące stówę na godzinę. Tiry, które nie wyhamują… Tiry przejechały. Pan Krzysztof zjechał na pas awaryjny i z sercem w przełyku, ryzykując życiem, dostał się do kotka. Mały wylądował na białej linii dzielącej pas. Żył. Leciała mu krew z noska, uszu, łapki, ale żył. Gdyby upadł 20 cm dalej, zostałaby z niego mokra plama… Pan zabrał go do lecznicy, gdzie okazało się, że nie ma poważniejszych urazów. Maluch miał wielkie szczęście…
Brie – szkielet ze skórą. Ważył 2 kg. Trafił do nas w ostatnim momencie – odwodniony, zagłodzony, z biegunką, obniżoną temperaturą ciała, nie mający siły, aby napić się wody… Pomimo stanu skrajnego zagłodzenia i wyczerpania kocio spina całe ciałko, aby się poocierać, pougniatać łapkami, pomruczeć… To na pewno kot domowy! Nikt go nie szukał… Jak można było wyrzucić takiego kota?